Recenzja filmu

Piorun i magiczny dom (2013)
Jeremy Degruson
Ben Stassen
Mateusz Ceran
Dominika Kluźniak

Na zbity pysk

Belgijska para reżyserów-animatorów umie znaleźć równowagę między schematami wyjętymi z podręcznika dla scenopisarzy a oryginalnymi pomysłami, w których dzieci zakochają się bez pamięci.
"Piorun i magiczny dom" jest jak słodki cukierek. Doskonale wiesz, jak smakuje, chętnie sięgasz do torebki, wyjmujesz kolejny i odwijasz papierek. Jeśli zjesz za dużo, zrobi ci się niedobrze, ale na to Jeremy Degruson i Ben Stassen nigdy by nie pozwolili. Belgijska para reżyserów-animatorów umie znaleźć równowagę między schematami wyjętymi z podręcznika dla scenopisarzy a oryginalnymi pomysłami, w których dzieci zakochają się bez pamięci. Towarzyszący im w kinie dorośli też nie powinni się nudzić. Przy odrobinie fantazji w perypetiach rudego kocurka, jego wrogów i przyjaciół można dostrzec komiczną syntezę przygód Tomma i Jerry‘ego z brawurowo wyreżyserowaną przez Danny’ego DeVito "Wojną państwa Rose".




Degruson i Stassen mają w małym palcu sposoby angażowania widza w historię. "Pioruna i magiczny dom" rozpoczynają sekwencją, która poruszy nie tylko serca dzieci, ale i niejednego wrażliwego dorosłego. Po słonecznych przedmieściach nieśpiesznie sunie auto. Nagle ktoś uchyla tylne drzwi. Z samochodu wypada kolorowa piłeczka, a za nią biegnie w podskokach mały kotek. Drzwi się zatrzaskują, auto odjeżdża, zrozpaczony rudzielec biegnie za właścicielami, a widzom po raz pierwszy pęka serce. Nie na darmo. Wszelkie scenopisarskie zasady uczą, że główny bohater musi zostać osierocony, by zarówno on jak i widzowie mogli wyruszyć w niebezpieczną, pełną przygód podróż w poszukiwaniu nowego status quo.

Reżyserzy świetnie sobie radzą z prowadzeniem klasycznej, trzyaktowej narracji. Na drodze kocurka stawiają rasowych antagonistów, którzy zapędzają rudzielca w kozi róg – pod dach jednej z najbardziej przerażających okolicznych willi. Gdyby nie była tak barwna i nie wypełniały jej (w istocie) tak ciepłe emocje, spokojnie mógłby w niej mieszkać Edward Nożycoręki lub bohaterowie "Soku z żuka". Głównymi lokatorami są tymczasem starzejący się prestidigitator Lawrence, gderliwy królik Jack, wojownicza mysz Maggie, para gruchających gołąbków i sterta ożywionych zabawek. Od lat tworzą zgrany zespół, więc nie w smak im obecność kocurka w grupie. Przychylny jest mu tylko magik, który nadaje rudzielcowi imię Piorun. Staruszek jednak szybko znika ze sceny wydarzeń, bo zostaje unieruchomiony w szpitalu. Rowerowy wypadek zainscenizowany przez Jacka, który chciał się pozbyć kota z pola widzenia, zakończył się złamaniem nogi przez magika.




W animowanym świecie Degrusona i Stassena ewidentnie nie ma miejsca dla ludzi. Źli, słabi lub pozbawieni możliwości działania zyskują jednak nowy status – stają się przedmiotami wybornej zabawy. Kiedy Lawrence trafia do szpitala, na horyzoncie pojawia się jego chciwy siostrzeniec, który za wszelką cenę zechce sprzedać wielką posiadłość. Stanięcie w obronie willi i zamieszkujących ją stworzeń będzie dla Pioruna jedyną szansą, by wkupić się w łaski grupy – nowej rodziny. Belgowie sprawnie i inteligentnie prowadzą narrację. Akcentują, że zyskanie zaufania, akceptacji i adoracji ze strony grupy wymaga ciężkiej pracy. Tym razem nie usiłują jednak wzruszać, ale starają się rozbawić widza i nieźle na tym wychodzą.

Mieszkańcy magicznego domu jednocześnie walczą trochę ze sobą i próbują stawić czoła petentom, których raz za razem przyprowadza siostrzeniec. On sam próbuje pokonać alergię na sierść i nie popaść w paranoję. To moment, w którym stara willa staje się miejscem potyczki, jakiej nie powstydziliby się Barbara (Kathleen Turner) i Olivier (Michael Douglas) z "Wojny państwa Rose". Nikt tu nie przebiera w środkach. Każdy chce mieć dom tylko dla siebie, więc walczy nie zważając na dokonywane po drodze zniszczenia. Reżyserzy bawią się nieograniczonymi przez zasady prawdopodobieństwa możliwościami, jakie oferuje animacja, więc komizm sytuacyjny sięga zenitu. Tylko jeśli szukamy oryginalnej kreski belgijska bajka nie robi piorunującego wrażenia, bo pod względem formalnym jest bardzo klasyczna. Zestaw ciekawych postaci z mocnym charakterem jest jednak wpisany w tak urokliwie zarysowany świat, a ekranowe wydarzenia są tak sprawnie zainscenizowane, że niczego więcej nie trzeba, by (w przedszkolno-szkolnym wieku) dobrze się bawić. 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones